piątek, 31 sierpnia 2012

Nowelki Bolesława Prusa, czyli wyzwania spotkanie trzecie

Ach wybaczcie opóźnienie. Praca, potem wypad na Cmentarzysko Zapomnianych. Wyłazi moje zabieganie - własne wyzwanie trochę zaniedbałem i teraz w ostatnim dniu sierpnia będzie właśnie notka, w której kolejny raz chcę zadać Wam pytanie: czy znasz Bolesława Prusa? A jeżeli tak to jak odbierasz jego twórczość dziś, współcześnie. Na samym dole kilka słów o samym wyzwaniu.

Tym razem myśląc o nowelkach wziąłem na warsztat to co najbardziej znane, czyli Kamizelkę, Katarynkę i Antka. No jest jeszcze Anielka, ale to raczej minipowieść, więc zostawię ją na inny czas. Te trzy większość z nas zna ze szkoły, Katarynka jest w tej chwili omawiana przez 12-latki, dwie następne niewiele później. Każdy z Was w ciągu kilku minut choćby na Wolnych Lekturach może przypomnieć sobie ich treść... 
Czy przetrwały próbę czasu? Wtedy być może opowiadały o ważnych społecznie sprawach - biedzie i znieczulicy bogatych, jak mogą wychodząc ze swojej skorupki znaleźć nie tylko satysfakcję, ale i szczęście, nierównościach społecznych, braku perspektyw dla biednych (szczególnie ze wsi), marnej edukacji. Przyglądamy się życiu biednych, towarzyszymy im w zmaganiach się z trudami dnia codziennego, cieszymy się ich nadzieją, ale i cierpimy gdy wiemy, że jest ona złudna. Czy to wszystko - choć pewnie aktualne i dziś, ale opisywane dość archaicznym językiem i w otoczeniu, które jest dla dzisiejszego dziecka kompletnie niezrozumiałe - jest dziś czytelne?

czwartek, 30 sierpnia 2012

Stan zdumienia - Anna Patchett, czyli literatura dla kobiet, a literatura dla meżczyzn


Moi drodzy - książka Stan Zdumienia - Ann Patchett jest dla Was! Ktoś chętny?
Poniżej zamieszczam recenzję jaką napisała dla mnie Dorota, potem kilka słów ode mnie i konkurs. A do pytania jakie chcę Wam zadać zainspirowała mnie właśnie notka mojej koleżanki. Jeżeli macie ochotę na dyskusję: zapraszam - co sądzicie na temat takiego podziału: literatura dla facetów, dla kobiet. Kiedy te rozróżnienia mają sens, a kiedy nie? Podajcie jakieś przykłady, tytuły rzeczy, które byście widzieli w takim podziale, a kiedy dla Was taki podział nie miał sensu? Może mieliście jakieś pozycje w swoich rękach reklamowane przez płeć przeciwną, a które Was odrzuciły? A może było odwrotnie, czyli trafiliście na coś co Was urzekło, mimo, że wg. różnych znaków na niebie i ziemi to miała być książka "nie dla Was"? Czekam na komentarze. 
 Tu informacja o książce, a tu można do niej zajrzeć 
 Za książkę dziękuję wydawnictwu ZNAK.

Dostałam do przeczytania książkę autorstwa Ann Patchett pt „Stan zdumienia”, z komentarzem, iż jest to literatura kobieca. Nigdy nie wiedziałam co oznacza takie określenie i co więcej po przeczytaniu tej powieści nadal nie wiem, nie wiem także czy jest to komplement, czy zarzut. Choć podejrzewam, że chyba raczej nie komplement, z reguły to co dobre, solidne, ważkie określa się pojęciem męskie – męska rozmowa, męska decyzja, męska przyjaźń. A to co kobiece jest mniej istotne, mniej ważne, można to potraktować z lekceważeniem – babskie gadanie, babskie spotkanie. (Chętnie podyskutowałabym na ten temat.)

Jeśli ktoś tak rozumie określenie – „kobieca literatura” to ja się nie zgadzam. A jeśli ktoś rozumie to pojecie jako wskazanie adresata, czyli, że jest to powieść dla kobiet. To też się nie zgadzam, jak dla mnie jest to powieść uniwersalna.
To, że nie wiem czyta pozycja jest powieścią dla kobiet czy dla mężczyzn, nie oznacza, że nie wiem jaka ona jest. Jest to na pewno dobra powieść, do przeczytania, której zachęcam.

środa, 29 sierpnia 2012

Zbyt wielcy by upaść, czyli film o kryzysie finansowym, a ja kilka słów o planach (bez kryzysu)

Na początek musicie naszykować się na gadkę o blogu. Kto nie ma ochoty może sobie spokojnie przejść do następnego akapitu.  A więc tak: jeszcze tylko dwa dni i zacznie się intensywny czas, w którym nie wiadomo czy bloga da się prowadzić tak regularnie jak dotąd (każdy rodzic wie, że rok szkolny to czas zajęć nie tylko dla dzieci). Ale nie tracę nadziei i nawet trochę odzyskałem zapał i znów szukam nowych pomysłów. Ze szkołą językową i jej reklamą dałem sobie spokój odkąd mi zawirusowali stronę, co do wyglądu strony pewnie nic nie zmienię, bo po prostu nie mam talentu do takich rzeczy, co do treści - mogę obiecać tylko tyle, że będę dalej szukał i wśród rzeczy starych i nowych. Konkursy - ostał się jeszcze jeden do piątku, a ja zastanawiam się nad kolejnymi - niestety ponieważ jednak nie chcę by ktoś na mnie nakablował, że organizuję losowania/loterię przyzwyczajcie się, że teraz będą to albo zgłoszenia, albo zagadki, ale zamiast zwyczajnego losowania zawsze przy większej ilości chętnych będzie tzw. drugi etap, czyli pytanie dodatkowe na e-mail (wtedy wygrywa najlepszy). Oby ta formuła się sprawdziła. Ach - no i akcja łap licznik - za złapanie i przesłanie do mnie na to dowodu będą nagrody - do złapania 99999, 10001, 111111, 121212. I jeszcze parę słów o współpracy - zaczyna mnie śmieszyć, szczególnie gdy dam się nabrać na nowe zaproszenie do współpracy, a potem widzę, że przynajmniej kilkadziesiąt osób zamieszcza te same informacje (patrz Canal Plus i Ale Kino), gdy recenzujemy te same tytuły książek itd. Powoli chyba dojrzewam do tego by zrezygnować i zostawić sobie jedynie kilka wydawnictw, które dają mi wybór tytułów i które mnie interesują. No i Gutek Film i Iplex.pl, które są jak zwykle kopalnią smakowitych kąsków (pewnie z Ale Kino też tak by było, ale tego kanału nie mam). Stosów z rzeczami do recenzji sporo, więc nagród na konkursy nie zabraknie :) Tyle gadki o blogu. Oczywiście jeżeli ktoś ma jakieś pomysły/uwagi to będę bardzo wdzięczny! 

Pomysłów na notki sporo, dziś kolejne dwa filmy doszły do zrecenzowania, ale muszę zachować jakąś kolejność więc jeszcze przez kilka notek o rzeczach obejrzanych wcześniej. Dziś: Zbyt wielcy by upaść.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Wyrok skazujący, czyli po raz kolejny: nie poddawaj się!

Ufff, ale dzień. Rano trzeba się było zerwać dość wcześnie z dziećmi, na dworzec, potem z pociągu półgodzinny szybko spacer do Centrum Nauki  Kopernik, a że na miejscu byliśmy już koło 10, wiec kolejka jeszcze nie była długa - po godzinie mogliśmy już buszować wśród eksponatów. Uwierzcie - spędziliśmy tam 6 godzin (fakt, że z obiadkiem i przerwą na teatr robotów) i jeszcze nie widzieliśmy wszystkiego! Dzieci jak to dzieci - chętnie by wracały po kilka razy do tych samych eksponatów gdzie zabawa była najlepsza, ale i dorośli jak ja wcale nie zachowują się tu lepiej :) Wrażeń sporo i nadawały by się pewnie na odrębną notkę, gdyby nie to, że a) ciężko to opisać słowami - tego trzeba doświadczyć b) najlepiej oceniać gdy zobaczy się całość. Kto jeszcze nie był: duży czy mały niech pędzi jak najszybciej! A że nogi bolą, bo calutki dzień na nogach (wracając zahaczyliśmy jeszcze o Manufakturę słodyczy) i człowiek myśli tylko o tym by się walnąć do łóżka, więc dziś tylko krótka notka...
Wyrok (film funkcjonuje też u nas pod tytułem Wyrok skazujący) to niezły dramat obyczajowy. Niby historia do jakich nas Amerykanie przyzwyczaili (na faktach - nieszczęście, bieda, przegrana, a potem praca, praca, praca i nagle los się do ciebie uśmiecha, a twój wysiłek nagrodzony jest podziwem całego kraju), ale za każdym razem znajdzie się spora grupa osób, których ta historią wzruszy, wciągnie...

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Chilijski nokturn - Roberto Bolano, czyli we własnym świecie

''Chilijski nokturn'' Roberto BolanoCo jakiś czas, przeglądając różne recenzje człowiek wynotowuje sobie rzeczy, które jak często się podkreśla "trzeba przeczytać". Chodzi tu nie tylko o rzeczy tzw. klasyczne, ale też o literaturę światową, gorące nazwiska i tytuły, które kuszą. Macie tak? Ja mam. Po Keretcie kolejną postacią, z którą postanowiłem choć troszkę się zapoznać to Roberto Bolano. Literatura latynoamerykańska kiedyś u nas bardzo modna ogranicza się w tej chwili w naszych głowach jedynie do kilku nazwisk, warto więc trochę odświeżyć swoje kontakty z tamtym regionem.
To spotkanie - choć niełatwe okazało się bardzo interesujące.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Colas Breugnon - Romain Rolland, czyli źródło optymizmu

Dziś jakieś fatum zwisło nad urządzeniami elektrycznymi w domu - najpierw brak sieci prawie do wieczora, potem padł telewizor :( Cholercia oby nie szykowały się żadne grubsze naprawy. Ale, że szczęśliwie sieć magicznie się pojawiła pod wieczór, więc korzystam z okazji by coś skrobnąć.
Po pierwsze - w miarę możliwości dziś lub jutro pojawi się recenzja filmu Valhalla - mroczny wojownik - filmowy konkurs (podziękowania dla Gutek Film) choć z problemami (za które przepraszam!) już zakończony, do środy trwa jeszcze jeden i powoli będę zamykał miesiąc sierpień. Kolejny, w którym uda się "plan" jednej notki dziennie. Hurra!
A dziś notka o książce, którą co prawda skończyłem jakiś czas temu, ale czekałem z pisaniem do spotkania DKK - zawsze się coś ciekawego pojawia w trakcie rozmów co może potem inspirować do poukładania na nowo swoich wrażeń. Drodzy państwo - oto pozycja prawie sprzed 100 lat, ale uwierzcie - wciąż może się podobać. Przy okazji podziękowania dla Joli za tę propozycję lektury na DKK - nigdy wcześniej nie czytałem nic tego autora i pewnie gdyby nie to zaproszenie to dalej bym go omijał szerokim łukiem. A tak cieszę nie tylko z niezłej lektury, ale i z kolejnego poznanego autora. Bo Rolland u nas chyba już trochę zapomniany (przynajmniej w moim pokoleniu się raczej po niego nie sięgało. Noblista, znany publicysta, dramaturg, choć nie wiem czy nie bardziej wpisał się w pamięć jako pacyfista i społecznik.

sobota, 25 sierpnia 2012

Zakochani w Rzymie, czyli lekko, przyjemnie i tylko tyle

Oj uzbierało się trochę materiałów na różne notki, ale odkładam na bok pisanie o lekturach i filmach starszych by zająć się na gorąco nowością. Chyba głównie ten film skusił mnie do tego by po raz pierwszy spróbować Nocnego Maratonu Filmowego. 4 filmy Woody'ego Allena pod rząd i ponad 7 godzin w kinie? Uff! Pocieszaliśmy się tym, że w razie czego zależy nam głównie na dwóch najnowszych i tak też się stało - nie nadajemy się na długie dystanse :) (choć jak później się okazało po powrocie i tak spać nie poszliśmy). Nieskładność myśli i słów w tej notce zwalajcie więc na niewyspanie i ogólny mętlik w głowie, bo myślę jednocześnie już o innych zaległych notkach i rzeczach, które w trybie natychmiastowym powinienem skończyć czytać, oglądać itd.
Ci, którzy lubią tego reżysera pewnie już naczytali się recenzji i wiedzą czego się spodziewać :) Ale powiedzcie sami - czyż jest to zaskoczenie? Wszak kilka ostatnich produkcji Allena to tylko klony, które realizowane są wg. podobnego schematu - Amerykanin/nka przyjeżdża do ... i tu wstaw jakieś miasto europejskie. Do tego jakieś znane twarze aktorów i jedziemy. A treść? W sumie mniej ważna - to kompilacja jakichś elementów, które znamy z innych jego filmów, choć coraz częściej wszystko kręci się wokół szczęśliwej/nieszczęśliwej miłości, zdrady (i jej bagatelizowania) i namawiania by "otworzyć się" na innych, na atmosferę miejsca, a na pewną znajdziesz szczęście, miłość itd. Mieliśmy już Barcelonę, Paryż, Londyn, teraz Rzym i wcale by mnie nie zdziwił ciąg dalszy. Nawet jak Kraków nie wyłoży tych 10 mln. dolarów, których zażądali agenci reżysera zawsze można jeszcze nakręcić np.: "Olga, Natasza, Petersburg", "Zauroczeni w Berlinie", "O 11 w nocy w Budapeszcie", "Poranek w Pradze", "Upaleni w Amsterdamie" albo "Noc polarna w Helsinkach"...

czwartek, 23 sierpnia 2012

Merida waleczna, czyli a taka była mała i słodka

Kilka dni temu wybraliśmy się do kina z dziećmi, ale jakoś szkoda mi było ponad 30 złotych, więc wybrałem kawkę i lekturę książki. Po raz drugi u mnie na blogu oddaję więc pole swojej 12-letniej córce, aby mogła opowiedzieć Wam o filmie, który widziały. W sumie takie filmy może lepiej by recenzowali ci, którzy są ich głównym odbiorcą :) Magda obiecała, że zacznie pisać częściej - zobaczymy na ile starczy jej zapału. A ja się cieszę nie tylko ze wsparcia, ale i z tego, że o lekturach dla nastolatków nie będę musiał pisać sam. No i jak się troszkę wyrobi to może powalczy o jakieś rzeczy dla siebie do recenzji od wydawnictw.
Oddaje głos córce. Wszelkie poprawki były z nią konsultowane i walczyła zaciekle - słowo przeze mnie dodane a propos morału wypływającego z filmu musiałem podkreślić kolorem, bo ona się z tym nie do końca zgadza.

Dziś chcę opowiedzieć Wam o filmie "Merida Waleczna", na którym byłam niedawno w kinie. Opowiada on o bardzo wyjątkowej księżniczce, która jest dzielna, sprytna, pewna siebie i buntownicza. Umie ona świetnie strzelać z łuku, walczyć, podkradać ciasteczka z kuchni i kocha takie życie.

środa, 22 sierpnia 2012

Siostra twojej siostry, czyli emocjonalny trójkąt

Niezależna komedia pełna pomyłek i nieporozumień, skrywanych uczuć i niewypowiedzianych pragnień. heh - czy widząc taką reklamę dalibyście się skusić? Niezależność rozumiem, że ma gwarantować, iż nie będzie to głupawa komedia romantyczna. No tak - to mogę Wam obiecać. Ale też nazywanie takich filmów komedią może wprowadzić sporo ludzi w błąd. Najbliższe skojarzenia mogą być np. z filmami Woody'ego Allena. Troszkę zagubieni bohaterowie i ich dialogi - oto prawie cały film. Zaledwie troje ludzi i ich historie przykuwają do ekranu, a to co się zadzieje między nimi na pewnej wyspie w kilka dni to praktycznie cała fabuła.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Dzisiaj narysujemy śmierć - Wojciech Tochman, czyli dlaczego o tym czytać?


Czytając taką książkę jak "Dzisiaj narysujemy śmierć" nabieram przekonania, że właściwie szkoda czasu na beletrystykę. Równie ciekawe historie pisze życie, bywają one zachwycające, niesamowite, wesołe, bądź jak w przypadku tego reportażu przerażające. I o ile w przypadku historii, która powstała w głowie pisarza można by sobie odpuścić czytanie o okrucieństwie, zbrodni, nienawiści, to w przypadku historii opisującej fakty mam poczucie, że mam obowiązek je poznać.
Książka Tochmana jest reporterską opowieścią o wojnie domowej w Rwandzie, o wojnie między plemionami Tutsi i Hutu. Moim zdaniem bardzo cenne w tej książce jest to, że autor stawia mnóstwo pytań, ale nie daje odpowiedzi, co zmusza do refleksji, przemyśleń.  Autor stara się także nie obwiniać nikogo. Do tej pory czytając jakieś relacje, oglądając film pt. „Hotel Ruanda” dotyczące tej okrutnej historii za sugestią autorów nabierałam przekonania, że ofiarami byli ludzie z plemienia Tutsi, a sprawcami z plemienia Hutu.

Jedna ręka nie klaszcze, czyli oglądać w oryginale

Dawno nie było kina czeskiego? Dzięki platformie iplex już widzę, że będę miał okazję przypomnieć sobie kilka tytułów (w tym jeden z ulubionych, czyli Rok diabła), a kilka obejrzeć po raz pierwszy. Na pierwszy ogień - coś co klimatem przypominało mi nasze kultowe "Ciało" - pokręcona komedia Davida Ondricka :Jedna ręka nie klaszcze". Humor bardzo specyficzny, ale ja od razu pokochałem obu bohaterów - są tak nieporadni w swoich działaniach, naiwni, a jednocześnie pełni najlepszych chęci, że trudno im nie kibicować.
Wszystko zaczyna się niczym w kryminale - oto dwóch ludzi przewozi samochodem ciężarowym klatki z kurczakami, a między nimi przemycają orły. Gdy zostają złapani przez policję, jeden z nich - Standa, godzi się na to by wziąć winę na siebie. Gdy wychodzi z więzienia ma nadzieję na to, że jego postępek zostanie nagrodzony przez zleceniodawców.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Szatandar chwały, czyli my tylko chowaliśmy się przed kulami wroga

Dziś o filmie, który widziałem już kilka dni temu na pokazie wieczornym w Muzeum Dulag 121 w Pruszkowie. Miejsce niby pod nosem, ale wybrałem się tam dopiero po raz pierwszy, a robią naprawdę sporo ciekawych rzeczy (m.in. te pokazy filmów związanych z tematyką wojenną) - pewnie więc będę tam jeszcze zaglądał i może kiedyś jeszcze coś skrobnę. O Muzeum Powstania wiemy już dużo, tu można śledzić dalsze losy Warszawy i jej ludności.

Co o samym filmie? Eastwood reżyserem jest na pewno nawet lepszym niż kiedyś aktorem (bo na starość lepiej dobiera role) i ten film również pod względem rzemieślniczym jest niezły. Ale tylko niezły. Może mówię to dlatego, że w głowie mam "Listy z Iwo Jimy", które pokazują tę samą bitwę z drugiej strony, czyli z punktu widzenia Japończyków. Kapitalny pomysł, zresztą podobno zdjęcia do obu prowadzone były równolegle. I tamten choć widziany już dość dawno temu (pewnie do niego wkrótce wrócę by coś napisać) zrobił spore wrażenie. W "Sztandarze..." jest ciekawa historia, ale zabrakło jak dla mnie tego niesamowitego dramatu i okrucieństwa, bezsensu wojny z Listów... Film jest po prostu trochę nierówny skacząc z obrazów z samych walk (robią wrażenie, ale jest ich niewiele), do wątku głównego, dziejącego się w Stanach...

niedziela, 19 sierpnia 2012

Gavin's story, czyli kolejny raz zerkam na Sundance

Najpierw kilka słów o kolejnym znalezisku na kanale Sundance. Niewiele można o filmie się dowiedzieć z sieci - nie ma ani plakatów, ani zwiastunów w sieci. Z tego co zdążyłem się zorientować ten nakręcony w Irlandii filmik to jedna z 4 części szerszego projektu opowiadającego o różnych problemach społecznych. Cztery historie - każdy z krótkich (45 minut) filmików to jeden człowiek i jego problemy.
Gavin's story to dramat obyczajowy, historia 14 latka - jeden dzień z jego życia - szarego i raczej bez wielkich powodów do radości. Gavin ani nie ma dobre sytuacji rodzinnej, materialnej, ale też wciąż jest wyśmiewany przez kolegów z powodu jąkania. Chłopak rano kłóci się z matką, od której chce wyciągnąć kasę na zabawkę do swojej kolekcji. Gdy tam odmawia Gavin co prawda wyrusza do szkoły, ale widać, że z góry zaplanował sobie coś zupełnie innego. Po drodze spotyka jeszcze jednego kolegę i razem wyruszają na wagary. Kamera podąża ich śladami pokazując zarówno i różne wydawało by się ważne sytuacje (jakieś spotkania ze znajomymi, kradzieże, wizyta do ojca Gavina, który mieszka osobno, kłótnie) jak zupełnie bezmyślne snucie się po mieście, jakieś półsłówka, którymi porozumiewają się chłopcy. W tej opowieści liczy się nie tylko to co się wydarzy, ale też sam klimat, środowisko w jakim oni dorastają, co jest dla nich ważne i jak według nich trzeba walczyć o prawo do szacunku, akceptacji. Przyznam, że to trochę dołujące, bardzo naturalistyczne i niełatwe kino, ale to może być np. fajny materiał do rozmów z młodzieżą, do odgrywania różnych scenek, poszukiwania innego rozwiązania, zakończenia. Poszukam kolejnych części tego projektu, który zdaje się był przeznaczony dla telewizji.

A teraz o konkursie. Poniżej znajdziecie zdjęcie z pewnego filmu. Niedługo pewnie wrzucę recenzję, ale póki co dla chętnych jest on do zdobycia (oryginalne dvd od dystrybutora).

Jestem bogiem, czyli ciekawy pomysł, ale została jedynie rozrywka

Nie, nie nie pomyliłem tytułów, nie miałem jeszcze możliwości obejrzeć polskiego filmu o chłopakach z Paktofoniki, tym razem będzie o filmie amerykańskim - lekkiej rozrywce na jakiś wieczór, gdy nie będziecie mieli nic innego do roboty. Mimo, że w obsadzie znajdziecie Roberta De Niro, nie spodziewajcie się niczego ambitnego, zresztą od dłuższego czasu ten pan niestety rozmienia swój talent na drobne. No dobra - obsada mało ważne, to co na plus? Na pewno pomysł - fabuła, choć od któregoś momentu zmierza w stronę szablonowego "zabijali go kilka razy, ale i tak ich pokonał" i posiada kilka mielizn, które nie zostają wyjaśnione w sensowny sposób, ma jednak niezły punkt wyjścia. Dość oryginalny, fajnie rozwinięty, szkoda jedynie, że później zamiast w stronę psychologicznego thrillera, czy też dramatu, twórcy zdecydowali pociągnąć jedynie wątki sensacyjne potęgując jedynie zbiegi okoliczności, co trochę psuje zabawę. No dobra to zdradźmy ten początek.

sobota, 18 sierpnia 2012

Jagodowa miłość, czyli ciut zbyt słodko

Ostatnie dni to nadrabianie serialowych zaległości po dłuższej nieobecności w domu i przyznam, że już dawno nie miałem takiej frajdy jak przy końcu 4 sezonu Breaking Bad. Jeżeli taki zrobili finał, to nie wiem co może być w 5 sezonie, ciekawość zżera. Ale na dziś o innym filmie. I od razu muszę przyznać, że nie sprawił on tak wielkiej frajdy. Co prawda nie spodziewałem się fajerwerków, bo większość dobrych reżyserów, którzy tworzyli ciekawe filmy w zupełnie innej kulturze, po przeprowadzce do Hollywood nagle tracili skrzydła. I tak też myślałem będzie i z Wong Kar Wai  (pamiętacie jak byłem zachwycony niedawno jego Spragnionymi miłości?). Niespodzianki więc nie było, ale jeszcze miałem cichą nadzieję. Niestety dostajemy film, który się dłuży, może i z ciekawym klimatem, ale ewidentnie nawet ta nostalgia, zagubienie bohaterów i ich historie, która może pociągać zostaje przesłodzona przez sztampowy happy end. Hollywood. No i niestety - na rzeczy skomplikowane i nie daj Boże, które źle się kończą mało kto chce wyłożyć kasę. Czy nie lepiej dla wszystkich widzów byłoby gdyby nie kuszono wszystkich wyjątkowo zdolnych reżyserów by tam ściągali i kręcili kolejne filmy? Tu ciekawostką, która może przyciągać wzrok (i słuch) jest obsadzenie w roli głównej Norah Jones i zafundowanie nam jej ciepłej, delikatnej muzy, która ma uzupełniać obraz. 

czwartek, 16 sierpnia 2012

Piotruś i wilk, czyli magia animacji

Już dawno zbierałem się, żeby ten film wreszcie zobaczyć. Jakoś gdy trwało całe zamieszanie oscarowe się nie udało, potem uciekło, ale teraz gdy go znalazłem nie mogłem sobie darować okazji. A trzeba przyznać, że to przyjemność ogromna.
Dziś już chyba trochę zapomnieliśmy o naszych studiach animacji, o czarodziejach, którzy nawet gdy technicznie byli 50 lat za zachodem tworzyli cudeńka od Misia Uszatka przez różne kukiełki, plastelinki. Ożywiali to co wydawało by się do natury martwej należy. Zachwycamy się animacja komputerową, Disneyem, DreamWorks, a przecież gdyby tylko znalazła się kasa u nas spokojnie można by było stworzyć coś równie ciekawego (Bagiński pokazał, że potrafi komputerowo, ale ja jednak tęsknię za dawną animacją). Studio Se-Ma-For, które maczało palce w tym filmie jak widać do końca nie umarło.
Wizualnie Piotruś i Wilk należą do tej dawnej dobrej szkoły animacji, przypominają, że można tworzyć takie cudeńka opowiadają do tego ciekawą historię, a nie tylko głupawe, masowe bajki gdzie ważniejszy od samej historii, bohaterów, animacji jest humor. I za to po prostu brawa na stojąco.

środa, 15 sierpnia 2012

Wysocki Maleńczuka, czyli jak to zaśpiewać po 40 latach?

Jakaś nostalgia mnie ogarnęła. Po informacji, że Maleńczuk skończył właśnie 51 lat uśmiałem się w duchu, ale też dotarło do mnie po raz kolejny, że wszyscy ci, których słucham od lat mogą wkrótce zacząć znikać, a ja jakoś nie bardzo potrafię polubić muzykę tworzoną przez (i dla) małolatów. Cholercia. Postanowiłem napisać o Maleńczuku, ale nie będę się na razie produkował o tym co robi obecnie, jak się zmienił itd. Wystarczy, że napiszę iż ostatnio nie przepadam za tym panem, drażni mnie, a jego sylwestrowe pląsy i cały ten psychodancing to dla mnie żenada równie wielka jak naczelny "anarchista" mediów Skiba. Ale może dzięki temu, że o tym wspomniałem moje słowa na temat tej płyty będą bardziej obiektywne?

Newsroom, czyli dziennikarz jaki jest każdy widzi




Nawet wakacje dla serialowych maniaków nie są czasem straconym. Oprócz czasu na powtórki i nadrabianie zaległości niektóre stacje spokojnie puszczają też nowe rzeczy. Newsroom - nowy serial HBO, którego pomysłodawcą jest Aaron Sorkin, był od dłuższego czasu reklamowany np. w środowisku dziennikarzy Wybiórczej jako bardzo ważny, świeży, genialny, itd. Nie tylko dlatego, że rzecz dzieje się w środowisku dziennikarskim (tu akurat telewizja), ale głównie dlatego, że to dziennikarze wyjątkowi. W zalewie różnych serwisów informacyjnych, portali i ogólnej gonitwy za sensacją, ci postanowili robić wydanie wieczorne wiadomości jak najbardziej "obiektywne" - to ich misja by "edukować" społeczeństwo i pokazywać "prawdę" taką jaką widzą oni sami (czyli w najlepszym świetle). Dużo podobieństw prawda? Od lat naczelny i wszyscy jego dziennikarze owładnięci są podobną misją i ktokolwiek ma inne zdanie natychmiast musi być zgnojony jako dziennikarz (albo jeszcze lepiej obywatel) niedouczony, ksenofobiczny, zakompleksiony i bez chęci przejrzenia na oczy. Prawda jest po ich stronie.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Sztuka jest skarpetką kulawego - Kobranocka, czyli to nie tylko wygłupy

Do różnych wspominek muzycznych (brak kasy ale i nawet cierpliwości by pisać tylko o nowościach) dorzucam jeszcze jedną. Specjalnie zabrałem tę płytę do samochodu na podróż, by nacieszyć się nią w całości, bez pośpiechu. Pamiętam świetnie jeszcze kasetę, którą wydali w latach 80-tych z tym materiałem, pamiętam ile szumu narobiły wtedy te teksty, jak były inne, no i ile frajdy dawała ta muza. Dziś mam w ręce reedycję tamtego materiału - już bez okładki Kaina Maya, ale za to z dodatkowymi kilkoma numerami, które wtedy nie znalazły się na płycie. Pamiętacie Kobranockę i ich odlotowe numery?

Martha Marcy May Marlene, czyli o uciekaniu

Jakiś kryzys mnie chyba dopadł jeżeli chodzi o bloga :( Nie chodzi nawet o małe zaległości jakie mi się robią i coraz większe zniechęcenie, by trzymać się minimum jednej notki dziennie. Nałożyło się na to jeszcze kilka innych spraw i coraz bardziej zaczynam się zmuszać by coś napisać. Czytać czytam, oglądam sporo, nawet i płytek parę się przewinęło przez odtwarzacz, ale do pisania jakaś niemoc. Może to kwestia jakiegoś syndromu wypalenia, który pewnie musiał przyjść - człowiek zaczyna się porównywać z innymi blogerami, wpada w kompleksy, widzi jak ograniczonym zasobem porównań szermuje, na dodatek dochodzi jeszcze uzależnienie od zaglądania do statystyk, przejmowanie się brakiem komentarzy, brak zainteresowania konkursami. I co z tym zrobić? Korzystając z kilku dni urlopu postanowiłem jeszcze uporządkować różne rzeczy, np. archiwum i przemyśleć sobie przez ten czas cały projekt. Rzucić w diabły? Mieć więcej czasu na inne aktywności? Nadal widzę sens prowadzenia tych notatek - choćby tylko dla siebie, ale widzę, że muszę się uczyć tego jak się ograniczać do minimum, nie rozwlekać w nieskończoność tych notek, bo potem sam ich nie będę miał siły czytać...
Ponieważ jednak szkiców i tematów zrobiło się kilka zaległych, więc żeby nie umknęły z głowy zupełnie: dziś o filmie. Przeszedł jak burza m.in. przez festiwal w Sundance, temat ciekawy, zrobiony też dobrze - warto zobaczyć samemu. Z ciekawostek:  pamiętacie serial "Pełna chata"? Tu główną rolę gra siostra słynnych bliźniaczek Elizabeth Olsen...

niedziela, 12 sierpnia 2012

Śmiech w ciemności - Vladimir Nabokov, czyli przyjemność z samego opowiadania

Żył sobie raz w niemieckim mieście Berlinie mężczyzna imieniem Albinus, bogaty, szanowany, szczęśliwy; pewnego dnia porzucił żonę dla młodej kochanki; kochał, lecz nie był kochany; i życie jego zakończyło się katastrofą. Oto cała historia i na tym moglibyśmy poprzestać, gdyby nie pożytek i przyjemność z samego opowiadania; i chociaż porośnięty mchem nagrobek bez trudu mieści skróconą historię ludzkiego życia, to przecież szczegół zawsze jest mile widziany”. No wiecie Państwo co! Taki początek powieści? Ten Nabokov to doprawdy dowcipniś.
Ale sama opowieść dowcipna raczej nie jest. Choć historia jak sam we wstępie pisze autor - stara jak świat, znana i tyle razy opisywana. Skoro znamy jej zakończenie, a przynajmniej je odgadujemy to można by zapytać po co czytać. Ale jak to po co? W końcu to Nabokov, a jemu trudno odmówić umiejętności opowiadania historii i kreślenia nastrojów, odczuć, tych szczególików, o których nam we wstępie wspomina. Cała dość cienka książeczka, podzielona na krótkie rozdzialiki spokojnie nadawałaby się na jakiś scenariusz filmowy - wszystko jest prawie do końca rozpisane.

Rzeka dzieciństwa - Maleo Reggae Rockers, czyli sentymentalnie i ze szczyptą słońca Jamajki

Kolejna notka o reggae. No co ja na to poradzę, że lubię te rytmy, a lato szczególnie sprzyja takim dźwiękom i w plenerze i w przestrzeni autka, czy domu. I chyba już druga notka w ciągu tego półtora roku o płytce, w której maczał palce Darek Malejonek. Ale to też mogę wytłumaczyć - nie tylko lubię go za muzykę, ale i mam do niego jakiś szczególny sentyment - po prostu mieliśmy okazję poznać się osobiście i spędzić razem trochę dni w trasie (wyjaśnienie na dole).
Rzeka dzieciństwa to w twórczości Maleo Reggae Rockers dość szczególna - wyróżnia się i muzycznie, ale przede wszystkim pomysłem. Płyta bowiem zawiera covery dawnych polskich piosenek, tyle, że w wersjach reggae. Powrót do piosenek młodości/dzieciństwa i przypominanie tych przebojów, z których część być może troszkę już została zapomniana. Jeżeli spojrzymy na zestaw utworów widać jednak, że w większości zaserwowano nam numery bardzo znane - może z obawy, że inaczej płyta nie przyciągnęła by takiej uwagi? Nie wiem czy to nie błąd - bo jednak to co najbardziej znane lubimy w wersjach oryginalnych - może kogoś będą drażnić przeróbki "Zegarmistrza światła", "Korowodu", czy "Pod papugami".

sobota, 11 sierpnia 2012

Musimy porozmawiać o Kevinie, czyli skąd to zło?


Są takie filmy, które potrafią przeorać nasz mózg, wyrzucić stamtąd prawie wszystko co było podobnego wcześniej i pozostać tam na długo. Ten dla mnie na pewno będzie do takich należał. Temat może i nie nowy - wszak już nie jeden raz próbowano rozgryźć kwestię winy, odpowiedzialności, ewentualnych błędów wychowawczych w różnych tragicznych sytuacjach, w które zaangażowani byli młodzi ludzie. Ale jak to jest pokazane! To co miało się wydarzyć już się wydarzyło - my nie wiemy co, nie znamy przyczyny tego czemu Eva (świetna Tilda Swinton) jest narażona na nienawiść sąsiadów, czemu  pogrąża się w depresji, zamyka się coraz bardziej w sobie. To jej oczyma będziemy oglądać wszystkie wydarzenia - cofamy się we wspomnieniach do chwil szczęśliwych, do tych trudniejszych, przeżywamy razem z nią jej ból, nadzieję, radość i cierpienie.

piątek, 10 sierpnia 2012

Mad men, czyli gdzie to szczęście?



Znowu o serialach. I pewnie Ci, którzy się pasjonują wyszukiwaniem perełek będą bardzo zdziwieni, ale dopiero teraz zacząłem odkrywać Mad Men i przyznaję rację wszystkim tym, którzy go mi wcześniej rekomendowali. Na swoją obronę mogę powiedzieć jedynie tyle, że legalnie nie mogłem nigdzie serialu upolować - owszem są puszczane świeże sezony, ale nie pierwszy. I wreszcie z pomocą przyszedł Sundance Channel. Ha! Mogę się cieszyć przyjemnością odkrywania tego dzieła. A przyjemność zaiste duża. Od dłuższego czasu stwierdzam, że seriale po iluś odcinkach mnie nużą zjadaniem własnego ogona, na siłę wprowadzanym napięciem, nienaturalnością... Ale w zalewie różnych rzeczy kryminalnych, komediowych, czy mieszających te gatunki, ku mojemu zdumieniu największą frajdą okazywały się te seriale, które nie tyle trzymały w napięciu, co po prostu opowiadały jakąś historię, miały rozbudowany wątek obyczajowy. Jeszcze lepiej gdy działy się w przeszłości - dużą przyjemność sprawił "Mildred pierce", sporą również Zakazane Imperium.
W Mad Men mamy inne czasy, inne środowisko, ale nie wiem czy nie bardziej dla nas ciekawe. Rzecz bowiem dzieje rozgrywa się wśród szefów i pracowników dużych amerykańskich firm reklamowych w latach 60-tych. Interesujące są więc nie tylko same postacie, przemiany społeczne i kulturowe jakie są tu pokazywane, ale i obserwowanie jak ta rzeczywistość "sprzedaży produktu", która w tej chwili stała się codziennością (i czasem koszmarem) wtedy właśnie się rodziła. 

środa, 8 sierpnia 2012

Agatha Raisin i ciasto śmierci - M. C. Beaton, czyli wakacje czasem kryminałożerców

Wakacje już od kilku lat to wymarzony czas na lżejszą lekturę, a i oferta zwykle pojawia się całkiem atrakcyjna. Nie musisz biegać po księgarniach, ale jak nie masz co czytać wystarczy wdepnąć do jakiegokolwiek kiosku. Do serii wydawanej przez Politykę (szkoda, że to co dwa tygodnie, bo i cena atrakcyjna) teraz dołączają różne serie specjalne w tym właśnie ta wydana przez Edipress. 
Nawiązania do Agathy Christie i jej powieści o pannie Marple troszkę naciągane, ale rzeczywiście niektóre postacie, miejsce akcji (choć już współcześnie), czyli sielankowa (czy na pewno?) wieś angielska, mogą powodować pewne skojarzenia. 

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

80 milionów, czyli o Solidarności trochę inaczej

Gdy zacząłem przygotowywać tę notkę zacząłem zastanawiać się nad tym jak ten film przyporządkować gatunkowo? Film edukacyjno-historyczny z tej samej półki co "Czarny czwartek" i Popiełuszko, sensacja, która ma w sposób bardziej atrakcyjny ma pokazać trochę inne oblicze ludzi zaangażowanych w opozycję? Twórcy ewidentnie sami też nie bardzo wiedzieli co z tym fantem zrobić. Mamy fajny temat - oto tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego w karnawale solidarności obserwujemy rozgrywki między SB, a grupą ludzi z Solidarności. Jest więc wątek sensacyjny - podwójni agenci, napięcie, zagrożenie i wariacki pomysł, by przewidując nadciągające kłopoty wycofać z banku pieniądze związkowe. Domyślacie się, że dla władz państwowych nawet odebranie własnych pieniędzy z banku, jeżeli jest to większa suma jest to traktowane jako zbrodnia przeciw racji stanu. No bo jak to - niby wszyscy mają mieć po równo, towaru nie ma w sklepach, ludzie tracą zaufanie do państwa i chcą pieniądza trzymać w skarpetach - to skąd władza ma mieć kasę na zapewnienie choćby minimum niezbędnego do życia?

niedziela, 5 sierpnia 2012

Jedz, módl się, jedz - Michael Booth, czyli co różni facetów i kobiety

Ha, wybaczcie ten lekko z przymrużeniem oka (i stereotypowy) tekst w tytule notki, ale trudno w ocenianiu tej książki nie porównywać jej z tym co kojarzy się i co było pierwsze, czyli z tytułem Jedz módl się i kochaj. A więc faceci mają myśleć głównie o jedzeniu i rzeczach przyziemnych, gdy kobiety bujają w obłokach marząc o nie wiadomo czym?

Dziwna ciut dla mnie jest ta książka. Po pierwsze tytuł troszkę wprowadza w błąd. Przypomnę, że w "kobiecej wersji" chodziło o to, że w każdej części bohaterka odnalazła kawałek siebie, ale pełnię szczęścia dopiero w miłości. Tu ten tytuł żartobliwie obiecywał, że ta pełnia zostanie osiągnięta w sposób epikurejski, czy nawet  subarycki. Tymczasem książka ma tylko dwie części i jest zdecydowanie nierówna. Pierwsza część to dowcipna i z polotem napisana pochwała życia przyjemnościami dla ciała - jedzeniem, piciem, biesiadowaniem. Można się uśmiechnąć gdy napotykamy na różne fragmenty, w których autor próbuje wykręcić się przed tym co go nie interesuje by poświęcić się tylko temu co jest przyjemne. 
Michael Booth, bo całość jest pisana w formie pamiętnika to facet w średnim wieku, który pod pretekstem pisania o kulinariach całą swoją energię, myśli i działania poświęca na przyjemności. Jego żona ma już tego trochę dość i argumentując to dbałością o jego zdrowie psychiczne, trwałość małżeństwa i kondycję fizyczną (oskarżając go m.in. o uzależnienie od alkoholu) proponuje wspólną rodzinną wyprawę do Indii - by tam Michael odnalazł spokój i wyciszenie.

sobota, 4 sierpnia 2012

Three backyards, czyli zatrzymać się w biegu

Dziś już nad Bałtykiem - pełne słońce, woda jak zwykle lodowata, a po spacerze wzdłuż plaży pora na sjestę. Co prawda w głośniku Grabarz śpiewa idzie na burze idzie na deszcz, ale przecież nic nie zapowiada, że tak właśnie będzie. Należy mieć nadzieję, że pogoda będzie trwać do momentu, aż my powiemy, że mamy dość. Ale żeby nie było opóźnienia z notkami - wrzucam dziś parę słów o filmie z kanału Sandance. 
Film ten zgarnął zdaje się na festiwalu jakieś nagrody, ale ponieważ niespecjalnie się zajmuję nagrodami nawet tego nie sprawdzałem, wolę własne wyczucie lub przypadek w znajdowaniu różnych rzecz. 
Oglądamy równolegle 3 historie (i jakieś poboczne postacie) nie powiązane ze sobą w żaden jasny sposób. To co je łączy to małe miasteczko, jakieś peryferie i jego mieszkańcy. Każdy ma jakieś swoje życie, problemy, zmaga się z codziennością. To film o przypadku, jego wpływie na nas... Każdy z bohaterów w pewien sposób popełnia błąd, próbuje z niego wybrnąć, stara się coś naprawić, a bieg wydarzeń niesie go w stronę, której nie przewidywał, która go przeraża, zaskakuje.

piątek, 3 sierpnia 2012

Dziękujemy za palenie, czyli sprzedawcy śmierci


Jako człowiek, który nigdy nie miał papierosa w ustach i palenia po prostu nie rozumie od razu zwróciłem uwagę na ten film spodziewając się może i komediowego tonu, ale czegoś jednoznacznie w stylu Informatora - czyli obnażania strategii reklamowych i kłamstw koncernów. Ale ku mojemu zaskoczeniu ten film wcale jednoznaczny nie jest. Nie mówię, że to źle, po prostu film przedstawia całą historię tak, aby jednak choć trochę usprawiedliwić i pokazać argumenty rzeczników i lobbystów, którzy walczą w interesie różnych firm. Bardzo zresztą zabawny jest ten pomysł - oto nieformalny klub rzeczników producentów alkoholu, papierosów i broni, którzy sami się nazwali "sprzedawcami śmierci" spotyka się by sobie doradzać, ustalać strategie i czasem wypłakać się komuś na tych obrzydliwych obrońców prawa, zdrowia i porządku. No jak oni tak mogą - przecież przez nich nie możemy zapewnić zysków swym pracodawcom i zarobić na swoje pensje...

Upokorzenie - Philip Roth, czyli bujna młodość, gorzka starość



Kiedyś (oj dawno) Roth mnie fascynował, bo zdecydowanie była to literatura niepokorna, odważna, na pewno niebanalna. Ale gdy teraz sięgam po jego nowsze rzeczy, mam wrażenie jakby facet wciąż pisał o tym samym - zwykle podobni bohaterowie, z podobnymi problemami, jakimś związkiem z dużo młodszą partnerką. No owszem - czyta się, ale nie ma to już takiego uroku świeżości...
Upokorzenie to tak naprawdę rzecz broszurowa, bliższa opowiadaniu niż powieści - raptem 130 stron i bardzo osobista, kameralna opowieść o fragmencie życia pewnego mężczyzny.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Ostatnia akcja, czyli odwet na ZUS

    O wynikach rozdawajki na dole....
    A ja dzień po rocznicy Powstania warszawskiego dzięki platformie IPLEX zerknąłem na film, który troszkę się łączy z tym wydarzeniem. Główni bohaterowie to właśnie powstańcy, którzy spotykając się po latach i wspominając tamte czasy wrzuceni są w dość zagmatwaną historię w naszej współczesności. Ech choćby dla tych aktorów warto ten film zobaczyć - Jan Machulski (ostatnia rola), Wojciech Siemion, Alina Janowska, Marian Kociniak, Barbara Kraftówna, Witold Skaruch i jeszcze kilku innych aktorów, którzy od dawna nie pojawiali się na ekranie. Wyobrażam sobie jaką mieli frajdę z tego filmu. Widz (a przynajmniej ja) ma przyjemność niekłamaną (muszę poszukać też Tulipanów z Nowickim i Braunek i Jeszcze nie wieczór). 
    Ten lekki oldschoolowy sznyt, mnóstwo nawiązań do historii daje specyficzny klimat temu filmowi. To jak spotkanie ze starymi znajomymi, którzy bawią się i puszczają oko grając w rzeczy, która ma być współczesną komedią kryminalną/sensacyjną.